niem zaliczał Horpiński, ale — zawiódł się. Sylwan nie uznał za potrzebne tłómaczyć mu się ze swej genealogii.
Ponieważ Emil Paczuski ciągle teraz był zajętym panią Bydgoską i Maniusią, żył tylko niemi, a wszystko zresztą stało mu się obojętnem — nie rychło więc się spotkali z Horpińskim.
Pani Bydgoska regularnie bywała na Czwartkach pani Zawierskiej, i tu towarzyszący jej Paczuski znowu się zszedł z p. Sylwanem.
Nie spostrzegł tego w początku, iż wzrok, którym go zmierzył Horpiński, był pełen gróźb jakichś i niemal pogardy. Wejrzenie to jednak tak przelotnie i chwilowo zdradziło Sylwana, iż pochwycić je było trudno, a zaledwie jak błyskawica prześliznęło się po Paczuskim, natychmiast wyraz się zmienił — złagodniał, ostygł i uśmiech jakiś zimny całej fiziognomii nadał zwykły jej charakter zobojętnienia.
P. Emil z konieczności tylko oddalał się od krzesełka Maniusi, ale musiał parę razy odbyć wędrówkę po salonie i w jednej z nich oko w oko się zetknął z Horpińskim.
Ten przywitał go nader uprzejmie — może aż nadto, tak, że Paczuski, niezupełnie czysty w sumieniu, trochę się zmieszał.
— Dawnośmy, dawno pana tu nie widzieli — odezwał się pośpiesznie.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Któś T.1.djvu/88
Wygląd
Ta strona została uwierzytelniona.