Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Któś T.1.djvu/69

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— W porę, jak zawsze, mi się zjawiasz — zawołał. Masz przeczucie serca, że mi byłeś i jesteś potrzebny...
Siadaj, weź najlepsze cygaro i słuchaj.
Z półuśmiechem na ustach Szalewski rzucił się na drugi fotel.
— Znowu coś tak ważnego mieć musisz — rzekł — jak ostatnim razem, gdyś nie mógł na własną odpowiedzialność wybrać koloru czapraka pod siodło?... hę?...
Emil się rozśmiał.
— Ale ba! rzecz stokroć ważniejsza — rzekł. Słuchaj tylko...
Pochyliwszy się ku Szalewskiemu, cicho i ostrożnie, Paczuski począł mu się spowiadać z zabiegów około odkrycia tajemnicy Sylwana.
Józio słuchał dosyć obojętnie, zdając się być daleko więcej zajęty cygarem, niż powieścią przyjaciela — ale twarz mu się chmurzyła. Emil dokończył, a Józio jeszcze się nie odezwał ani słowem.
— Jak ci się zdaje? — zapytał Paczuski — mam dalej prowadzić śledztwo, czy go zaniechać?
Józio milczał jeszcze.
— No, mówże! — naglił, milczeniem tem podrażniony mocniej, Emil.
— Kochany mój — poważnie rozpoczął Szalewski — zadałeś mi pytanie ambarasujące. To zale-