Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Któś T.1.djvu/57

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

zetami, a wistocie z myślą upartą — śledzenia i badania Horpińskiego.
Plan był ułożony. Nazajutrz potrzeba było spocząć, aby się zbyt nieokazać natrętnym; trzeciego zaś dnia umyślił oddać wizytę p. Sylwanowi. Zapisawszy to sobie, wedle zwyczaju, na porcelanowej tabliczce, która programmat tygodnia mieściła, Paczuski o godzinie dwunastej zadzwonił u drzwi, na których porcelanowy szyldzik stał z napisem:

„Sylwan Horpiński“.

Powolny chód dał się słyszeć z wnętrza i służący w fartuchu zielonym z trzepaczką w ręku, ufryzowany, w lakierowanych butach, drzwi zwolna otworzył.
Spojrzawszy na niego, Paczuski nie mógł powstrzymać uśmiechu zadowolenia — widocznie opiekowała się nim opatrzność; — elegant ten, był mu znajomym dobrze: był to Konrad, lokaj, którego miał w swych usługach przez rok cały, a który odprawił się obrażony zbyt żywem słowem Emila.
Dawny pan i były sługa spojrzeli na siebie badająco. Paczuskiemu wypadło teraz być jaknajlepiej z p. Konradem.
— A! — zawołał wesoło — co za miła niespodzianka! Jakże mi się masz?
— Do usług jaśnie pana, bardzo dobrze — odparł z ukłonem poważnym elegant.