Przejdź do zawartości

Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Któś T.1.djvu/203

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wiedząc, zaplątał się, półsłówkami poszedł dalej niż chciał, nie krył się ze swem uwielbieniem dla pięknych oczu, a śmiejące się piękne oczy wcale się za to nie zdawały gniewać.
Razem byli w teatrze; parę wieczorów przesiedział z panią Bończyną; Emil towarzyszył jej do sklepów, biegał za sprawunkami, naostatek poprowadzał ją aż za miasto. Dopiero powróciwszy, gdy ochłonął nieco i rozważył swe postępowanie, postrzegł, iż poszedł daleko dalej niż należało — i że piękna wdowa trochę miała prawo rachować na niego.
Zmęczony, znudzony, zrozpaczony, w końcu jednego dnia nagle posłał po konie, siadł do powozu i pojechał do matki.
Gniewał się na siebie.