Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Któś T.1.djvu/189

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

milem? — trudno dociec, lecz to pewna, że spotkaniu była rada.
— Ale jakże pan śmiesz Brzózki pomijać? — zawołała. Jedź pan natychmiast do wrót, przez wrota w dziedziniec, do dworu, do ganku, a w salonie znajdziesz mnie jako surowego sędziego, przed którym musisz stanąć i tłómaczyć się.
Emil słuchał, z podniesionym do góry nad głową kapelusikiem — uśmiechał się, a że wdówka znikła, więc, nie czekając odpowiedzi, pokłusował wedle jej rozkazu do wrót i spełnił co mu zalecono.
W saloniku, trochę pośpiesznym biegiem zadychana, stała Bończyna. Paczuski dosyć niezgrabnie się przed nią tłómaczył: dlaczego dotychczas będąc w okolicy, nie miał honoru się jej pokłonić, poprzysięgając, że nazajutrz byłby tego nieochybnie dopełnił.
— Więc stanowczo chcesz pan tu coś nabywać? — zapytała wdówka.
— Waham się — rzekł Emil — który pośpieszył do wtaczającego się krzesła sędziny, aby ją powitać.
— Ja — mówiła gospodyni — powinnabym pana do tego zachęcać, bo sąsiedztwo mamy bardzo niedobrane i niesmaczne — ale...
Pokręciła główką, popatrzała Emilowi w oczy,