Przejdź do zawartości

Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Któś T.1.djvu/187

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Obszedł się z nim dosyć grubijańsko, czego znowu nasz polyhistor nie lubił: znał on i umiał szanować godność swoję.
Pokorny dotąd — nastawił się szorstko Paczuskiemu. Już miało przyjść do wcale nieprzyjemnej zamiany słów coraz dobitniejszych, i pomarszczona twarz Jacusia zabarwiała się ceglasto, gdy nadchodzący Pinkus kilku słowami odprawił posła, a Paczuskiego uspokoić potrafił.
Emil, który już i czasu dosyć stracił i namęczył się niewygodami, na to aby módz powrócić z niczem — postanowił nazajutrz jechać sam próbować szczęścia. Zdawało mu się, iż może spotka w polu Horpińskiego. Był to krok ostatni.
Nie brał już i nie potrzebował przewodnika i oryentował się łatwo.
Wistocie — aż na pola Rusinowego Dworu dojechał dosyć szczęśliwie, ale tu Harasym z towarzyszem zastąpili mu drogę i stanowczo oświadczali, że nie lubią, aby im się tu obcy ludzie po polach wałęsali.
Barczyści i silni parobcy wyrazili się tak kategorycznie, okazując drogę nazad Paczuskiemu, iż się z nimi sprzeczać nie śmiał.
Usiłował ich udobruchać datkiem, ale rubel wyjęty z kieszeni — nie został przyjętym i jeszcze Emila wyśmiano.
Odjechał więc, jak zmyty — przeklinając własny