Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Któś T.1.djvu/167

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

cięcia, z pomocą pieniędzy i podrobionych papierów zapewnił, choć Horpiński mógł ukryć rzeczywiste swe położenie i stan — niemniej w jego duszy, pod wpływem matki wyrobiła się jakaś niechęć do szczęśliwiej wyposażonych, do tych, którzy nic do ukrywania nie mieli.
Umysł jego ciągnęła ku sobie ta cywilizacya, która go czyniła człowiekiem świadomym ludzi, świata, życia — serce wzdrygało się przeciwko społeczeństwu cywilizowanemu rozbratanemu z ludem; nauką i rozumem należał do wybranych, uczuciem do wydziedziczonych.
Rozdzierało go to na dwie istoty w wiecznej z sobą walce będące.
Smutny, zamknięty w sobie, skazany na wieczne osamotnienie lub posługiwanie się kłamstwem, przeciwko któremu oburzała się dusza jego, Sylwan wlókł ciężar żywota — znękany nim i jak matka zbolały zrozpaczony.
Na widok istot szczęśliwych, które nic do tajenia nie miały, a mogły iść z podniesionem czołem jasnem, budziła się w nim czasami jakaś niepoczciwa, szatańska chęć zemsty, i gotów był nieledwie szkodzić szczęśliwym, aby im nie zazdrościć.
Lat dochodził już niemal czterdziestu Horpiński, chociaż nie było tego znać po nim. W tem znaczeniu, w jakiem się to pospolicie bierze, nigdy