Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Któś T.1.djvu/151

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

które towarzyszyły koniowi i panu do pierwszych drzwi, łaszcząc się i podskakując, pobiegły za Sylwestrem do ganku. Tu. nieprzywykłe snadź aby je puszczano do wnętrza chaty, zatrzymały się naszczekując wesoło.
Na twarzy Horpińskiego bladej, smutnej, widać było jakieś dziwne wzruszenia, oczy jego biegały niespokojnie.
Z sieni dwoje drzwi prowadziły na lewo i na prawo; Sylwan poruszył klamkę i wszedł do izby na lewo. Tu czekała na niego o parę kroków od progu kobieta słusznego wzrostu, z siwiejącemi włosami, twarzy rysów jeszcze pięknych, ale jakąś boleścią i wyrazem rozpaczliwym napiętnowanych. Pomimo wieku trzymała się prosto, głowę podnosiła dumnie, a ubranie jej wieśniacze, ukraińskie, było świeże i nawet z pewnem staraniem dobrane. Bielizna, fartuch, żółte buciki, lekka bekiesza narzucona na ramiona, była z cienkiego sukna i starannego kroju, pasek obejmujący kibić był z jedwabnych nici. Na szyi kilka różnych pasemek korali i paciorek, ozdobione były medalikami i krzyżykami. Z tych jedne były szczero-złote, inne najgrubszego wyrobu, mosiężne. Chusta na głowie, jaskrawych barw, miała cechę wschodniego towaru.
Tak przybrana kobieta owa miała niezmiernie oryginalną fiziognomią i zdawała się skradzioną