Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Któś T.1.djvu/133

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ślinami, otoczony zielenią żywą trawników i kwiatami. Poza nim ogród drzew starych, cienistych, stanowił tło, na którem budowla ta i otaczające ją malowały się, jak na dobrze skomponowanym obrazku.
Mimowolnie, przymusową przechadzką znużony już, znudzony Paczuski, spójrzawszy na tę miluchną siedzibę, w duszy pozazdrościł jej mieszkańcom, wyobrażając ich sobie szczęśliwie, spokojnie zasiadających do obficie, czysto, smaczno zastawionego śniadania.
Hoc erat in votis! Pieszczoch nie znosił głodu, nie przywykł był do niego. Gościniec, którym szli, zwróciwszy się poza płotem ogrodu, szedł dalej skrajem jego, ale tu już nie płot go od pola oddzielał, tylko głęboki przekop, w którego głębi ukryty był częstokół, tak, aby widoku nie zasłaniał.
Oko mogło sięgnąć w głąb' ślicznie utrzymywanego ogródka, w którym letnie kwiaty, w niezmiernej obfitości pod klombami rozsiane, zdradzały pielęgnującą je rękę kobiecą.
Wśród zielonych kobierców przewijały się ścieżki misternie prowadzone, nad któremi stały drewniane i kamienne ławki i stoliczki.
Paczuski wpatrywał się z niezmierną ciekawością w ten kątek tak malowniczy i szedł samym brzegiem przekopu, gdy zpośród drzew, na dru-