Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Któś T.1.djvu/112

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

w kolonii jakiejś, w lichej chacie, w której jest tylko dwu parobków i dwie stare baby, zamyka się i — licho wie, co tam robi. Tego się nie można było ani dowiedzieć, ani spenetrować.
Tu Konrad znowu wpadł w jakieś rozgorączkowanie dziwne.
— Kto go wie? Może do jakiej bandy rozbójników należy, może pieniądze fałszuje... a po coby się krył! na co-by się taił?
Zamyślił się Paczuski.
— Jakżeś ty tego doszedł? — zapytał.
Konrad nie chciał się do szpiegowstwa przyznać.
— O to tam mniejsza, jak ja języka dostałem — rzekł, — ale mogę jaśnie panu zaręczyć, że to święta prawda.... Człowiek jest nieczysty... słowo daję.
Pomilczał chwilę Konrad i począł dalej:
— Ile razy powracał do domu z tych swoich polowań — jak on je nazywał — miałem pilną baczność na niego. Licho wie, co on tam robił — ale trzeba było widzieć ręce jego. Zazwyczaj pieści się z rękami, dłubie, czyści, myje; a bywało, jak wróci po długiej niebytności, — trzeba było się zdumieć z jakiemi!! Zamulone, zgrubiałe, poszarpane, podrapane, czarne... że się domyć nie mógł i kilka dni rękawiczek nie zrzucał. Twarz osma-