Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Któś T.1.djvu/110

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

dumnie na stronę odepchnął Stasiuka i wszedł wprost ku niemu.
— Mam do pomówienia z jaśnie panem — odezwał się wzrokiem tryumfującym, mierząc przeciwnika.
Paczuski skinął, aby szedł za nim, a Stasiuk szczotkę, którą trzymał w ręku, cisnął z gniewem do kąta.
P. Konrad, chmurny, wsunął się do saloniku i powtórzył zniżonym głosem:
— Jaśnie pan pozwoli słów parę!
— Mów — proszę.
— Porzuciłem Horpińskiego — odezwał się Konrad — z tym człowiekiem wytrzymać nie można. Gdybym mógł u jaśnie pana miejsce znaleźć?
— Jakżeście się rozstali z nim? — wtrącił Paczuski, żywo zajęty.
— Jak?... najgorzej! Z uczciwymi, delikatnymi ludźmi, ten jegomość obchodzić się nie umie. Musiałem mu prawdę powiedzieć.
Wzburzony, stał chwilę Konrad.
— Pan byłeś ciekawy się dowiedzieć co o Horpińskim — dodał. — No! lepiej nademnie nikt go nie zna... To... to jest człowiek...
Konrad począł głową kiwać i przez chwilę mówić nie mógł.
— Com powiedział, że ja go znam — ciągnął dalej po chwili — to tak się ono mówi, bo jego nikt