Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Król w Nieświeżu.djvu/89

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.


Na suficie w wielkiej sali, Estko, obwarowawszy się staremi prześcieradłami od oczu ciekawych, gdyż nie mógł cierpieć, aby bez pozwolenia podglądano, rysował już gieniusze cnoty i mądrości, o których godła musiał się aż z ks. Kantembrynkiem radzić.
Przekonywał się teraz, przystępując do dzieła, że zadanie było trudne i niewdzięczne. Cnota nie mogła być bardzo młodą, mądrość tem mniej. Żadnej pięknej twarzy, żadnego ideału nie mógł na suficie umieścić!
Co chwila się o jakąś nieprzewidzianą trudność rozbijał. Chwilami ogarniało go zwątpienie, wzdychał i mówił sobie:
— Potrzeba ci było wystąpić z tym popisem, z którego tylko zgryzoty wyrosną, krytyki, zazdrości, a książe w dodatku nie zapłaci za twardą pracę!
Niemal temiż samemi myślami trapiony był książe, który żałował teraz, że się dał nakłonić do przyjmowania króla. Pochlebiało mu wprawdzie sprezentowanie skarbca, archiwum, złotej chorągwi ordynackiej, a może nawet i swojego pomysłu zdobycia Gibraltaru, ale obok tego, ile trosk i zgryzot, wydatków, a nieprzewidzianych następstw. Chwilami odżywała w nim stara niechęć do ekonomczuka, któremu chciał dać uczuć,