Przejdź do zawartości

Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Król w Nieświeżu.djvu/210

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Fraszka to, mości książe, — zaśmiał się starosta — niedźwiedź był tak grzeczny, jak wszyscy w Nieświeżu.
I tak się dnia tego o zmroku polowanie skończyło.
Późno w noc, książe, zdyszany i zmęczony, już się poczynał rozbierać do łóżka, gdy nagle, coś sobie przypomniawszy, w czoło się uderzył.
— Panie kochanku, a tom się poszkapił!
I krzyknął na Pawluczka — pokojowca.
— Pawluk, wołaj do mnie Monikę, choćby z łóżka wstać miała.
Rzewuski, który tylko co był odszedł, zawrócił z pytaniem:
— Cóż tam tak pilnego?
— To do ciebie nie należy — rzekł książe. — Tylko ci powiem, żem omało słowa danego nie złamał, panie-kochanku. A toby dopiero było!...
Książe nie dokończył. Rzewuski, znając dziwactwa wojewody, odszedł. Tymczasem książę, narzuciwszy na siebie rodzaj płaszcza jedwabnego, który mu służył za szlafrok, chodził boso po sypialni, mrucząc:
— Słowo radziwiłłowskie... słowo się rzekło... słowa dotrzymać muszę!.. Ale co z nim zrobić?