Przejdź do zawartości

Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Król w Nieświeżu.djvu/21

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

gryźć! zęby sobie połamie i powiedzą, że to zdrada!
— Książe wszystko obracasz w żarty, — wybuchnął Morawski — rozmówić się na prawdę nie można.
— Myślisz, że to żarty są, co ja mówię — zawołał wojewoda. — Weź ty na rozum i na fis jak chcesz, a wyjdzie toż samo, co u mnie w żartach. Ni wprzód, ni w zad. Wystąpić po radziwiłłowsku, powiedzą, że mu chcę imponować; przyjąć go skromnie, krzykną, żem skąpy... a naostatek, ani za siebie, ani za ludzi nie ręczę, żeby figla mu jakiego nie spłatali i finfy pod nos nie puścili. Bryźnie kto nieostrożnem słowem — weźmie je do siebie... na złodzieju czapka gore. Z tej wielkiej przyjaźni gotowa animozya wyrosnąć.
Wojewoda mówił jeszcze ożywiając się, gdy z sąsiedniej salki weszła powoli, słusznego wzrostu, dosyć otyła, niezbyt już młoda, nie piękna wcale, z twarzą męskiego wyrazu i czerniejącym zarostem nad wierzchnią wargą, jejmość w białej sukni, bez czepka, z tabakierką złotą w ręku.
Była to siostra księcia, pani jenerałowa Morawska, żona rozmawiającego właśnie z nim pi-