Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Król w Nieświeżu.djvu/122

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wzięte przez Radziwiłłów, głuszyły wszystkie inne.
W Malewie gromady włościan, ustawione po obu stronach gościńca, czapki podrzucając, witały okrzykami donośnemi. Król kłaniał się, rękami znaki dawał, uśmiechał się, ale podraźniony już dniami poprzedzającemi, drgał za każdym głośniejszym wrzaskiem.
Szlachta, chłopi, tłumy te całe, powitawszy, biegły za powozami; dokoła pola były ludem okryte.

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

Lecz, nim dalej towarzyszyć będziemy Najjaśniejszemu Panu w jego tryumfalno-męczeńskim pochodzie, musimy zwrócić się do Nieświeża i pana Filipa, który, oczekując na przybycie swego imiennika, z nadziejami coraz bujniej wyrastającemi, podbudzany i ośmielany przez Szerejkę, krył się z sobą, w ciągłej obawie, aby nazwiska jego nie przypomniano i pod straż go nie wzięto.
Nie domyślał się biedny, że wszystko już było ułożone i obmyślane tak, aby, od szesnastego rano począwszy, nie mógł nosa na świat wychylić.
We środę wieczorem widział się z panną Moniką, która dla niego była czulszą i zalotniej-