Przejdź do zawartości

Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Koza czarna.djvu/19

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

miał nieprzyjaciół — bo królewna jest dziwnie piękna i kto ją zobaczy, ten szaleje.
— A cóż my poczniemy — odezwał się Oczko — Kiedy nas dwu jest nierozdzielnych?
Dziad ramionami ruszywszy, i nic nie odpowiadając, poszedł dalej. Myśleli tedy, jadać, co poczną, nie mówiąc nic do siebie. Pięknej królewnej i królestwa obu się chciało, a strach było głowę stracić.
Oczko jednak wkrótce poszedł po rozum i powiedział sobie:
— Królestwo i królewna głowy nie warte; chłopskim jestem synem, po co mi to?
Rybka zaś myślał: albo żyć jak należy i panować, albo ginąć, nastawić głowę, a nuż mie wybierze?
— Słuchaj bracie — odezwał się Oczko — jam się rozmyślił: choć nas obu czarna koza karmiła, ja do panowania ochoty nie mam. Stanę za tobą jako giermek, a ty, gdy ochotę masz, staraj się o piękną królewnę. Jak w biedę popadniesz, będzie cię ratować komu. Moja rada, królewnie dać spokój.
— Nie mogę — zawołał Rybka — niech się dzieje co chce, stanę i ja w rzędzie! Jeżeli królestwo otrzymam, zrobię cię pierwszym hetmanem swoim.
— Zgoda — rzekł Oczko — bylebyś życia nie postradał.