Przejdź do zawartości

Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Kordecki tom II.djvu/54

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
54

do tego prowadził, srogo chłostać począł. Gdym ją wydarł mężowi, poczęła mnie męczyć zalotnością swoją, jak męczyła pierwszego, i doprowadzała do wściekłości. Nikt, nikt, oprzeć się jéj nie mógł — kogo chciała uwiodła, oszaliła.
— No, musiała to być nic potém kobiéta! zła i zepsuta, ale...
— Ale to był szatan, — zawołał Krzysztoporski, — to był szatan, bo kto ją raz pokochał, tego potem pasja i miłość niespuszczały do śmierci. Doprowadziła mnie do tego, żem ją zamknąć musiał, bom był zazdrośny jak bisurman i szalałem, ażem się mścić począł nad tą okrutnicą.
— Straszneż to mi opowiadacie dzieje.
— Posłuchajcież do dna. Pierwszy mąż dowiedział się o jéj losie; niewytrzymał, napadł mnie nocką i uwolnił ją z więzienia. Uszła i jużem jéj więcéj nie widział. No! alem się nad nim pomścił.
— A cóżeś zyskał na zemście, oślepły człowieku? — spytał xiądz Mielecki.
— Prawda! zyskałem jeszcze większe pragnienie zemsty! — zaśmiał śię ślachcic gorzko. — Alem musiał się mścić, bom głowy nie miał i dziś jéj niemam jeszcze. Jéj córka, córka z pier-