— Zkąd wiész, sługo Matki Boskiéj, że szwedzi odchodzą?
— I widziałam i słyszałam, działa zdejmują, wozy sznurują, konie siodłają i klasztor żegnają.
— Byćże to może?
— Najpewniéj.
— Dzieci! — zawołał przeor, — chodźmy Bogu dziękować i litanję zaśpiéwać. Może to być jakiś zwodny ruch, ale co Bóg da, to da!
Wnet wszyscy pierzchać z refektarza poczęli, jedni do kobiét z nowiną wesołą, drudzy za Kordeckim do kaplicy, inni na mur w nadziei, że cóś zobaczą; a xięża do chóru.
Wśród ciemnéj nocy dostrzedz nic nie było można; szmer tylko széroko rozlegał się głuchy i wozów skrzypienie i tentent koni i głosy żołnierzy...
Konstancja znikła, poszła pod okno swéj ukochanéj i zasiadła tam dumać, całując swój chleba kawałek; potém wstała do Krzysztoporskiego się zbliżyć. On stał na miejscu swojém jak zawsze milczący, pożerany gniewem i troską.
— Słuchaj, — rzekła mu surowo stara, wstrzymując go wzrokiem silnym, — czy cię zapamiętały wrogu i to cudowne dzieło Boże nie poruszy? czy się i teraz nie nawrócisz? Oddaj dzié-
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Kordecki tom II.djvu/396
Wygląd
Ta strona została uwierzytelniona.
396