Przejdź do zawartości

Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Kordecki tom II.djvu/390

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
390

derstwa i chciał zaraz mścić za nie, ale na zapytanie co się stało, Zbrożek mu odpowiedział:
— Dzień to Ś. Stefana, imieniny dwóch Zamojskich i kolęda; jest u nas zwyczajem, że muzyka obchodzi wszystkich i zbiera podarki, składając powinszowania.
Działa Częstochowskie coraz żwawiéj biły.
— Mają dosyć prochu! — rzekł Miller ponuro.
— Widać, kiedy go tak ochoczo psują, — dodał Zbrożek.
Wejhard blady i rozgniewany uciekł.
W klasztorze jak świt Kordecki przybył z całym zakonników szeregiem do mieszkania pana Zamojskiego; niósł w ręku wielki obraz Matki Boskiéj malowany na blasie i piękny agatowy różaniec w złoto oprawny. Za nim szeregiem szli xięża, a opodal część ślachty, muzyka, puszkarze, ludzie z załogi. Pan Miecznik, jak skoro ich postrzegł tak uroczyście ku sobie idących, porwał się z objęcia żony, która mu ze łzami imienin winszowała, i biegnąc naprzeciw przeora, zawołał z uniesieniem:
— A! ojcze, nie jestem godzien!
— Jesteś godzien, kochany Mieczniku, — poważnie rzekł Kordecki, — obrońcy ołtarza Matki Boskiéj, słudzy Jéj przychodzą ci życzyć długich