Przejdź do zawartości

Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Kordecki tom II.djvu/358

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
358

Matka Boska, Matka nasza, gdybym tego nie zrobił, to bym zdradził...
— Z czém że chodziłeś?
— Z niczém więcéj.
— To być nie może, mów, czekają cię męki.
Brzuchański spójrzał na przygotowania, ruszył ramionami i zamilkł. Przystąpili oprawcy, nie zmarszczył się, obnażono mu plecy, poczęli chłostać; on płakał i modlił się, ale cóż więcéj mógł powiedzieć nad to co było!
Już go miano piec, gdy kwarciani zaczęli za nim prosić, i szwed nadbiegł co to go Brzuchański tak poił, wstawiając się także za nim i za sobą.
— Wiecie, — odpowiedział oficer, — że już skazany na śmierć!
W tém właśnie Konstancja zbliżyła się do mieszczanina ściskając go i całując; uląkł się zrazu, bo jéj nie poznał, ale wśród niebronionych uścisków, szepnęła mu, żeby zaofiarował okup za siebie, a przeor zapłaci za niego.
Z drugiéj strony sami szwedzi i kwarciani zaczęli nalegać, żeby go więcéj nie męczyć, i stanęło na tém, żeby wieść pod szubienicę.
— Panie, panie, — odezwał się Brzuchański stojąc, gdy go już oczepiano pętlą, ja się