jego, trupią głowę obyczajem zakonnym pocałował; długą chwilę pozostał tak na modlitwie gorącéj, potém podniósł się całując rany nóg, rąk i boku Chrystusowego.... Zakonnicy sypali się już do definitorium, zasiadali swe miejsca, przeor zajął swoje; twarz jego była pogodna, chwilę podumał, powlókł po nich wzrokiem, i tak mówić począł:
— Przeraża was zakonnych ludzi, bracia moi, niebezpieczeństwo wojenne. Wielkie to zaiste i groźne niebezpieczeństwo, ale nie takie żebyśmy dla niego zachwiać się mieli w postanowieniu bronienia miejsca świętego i spełnienia obowiązku. Królowie polscy powierzyli nam straż téj świętéj góry; chcecie ją stróże wiarołomni oddać nieprzyjacielowi.... wola wasza! Zdajcie na ręce kacerzy co macie najświętszego i najdroższego dla ocalenia życia, ja was sądzić nie będę — Bóg i ludzie osądzą! Nie godzi się jednak by to miejsce pozostało bez czci i sługi, bez nabożeństwa, niepodobna żeby wszyscy hańbą okryci opuścili ten ołtarz, jak zbiegi niewierne, którzy wzięli zapłatę wcześną, a gdy przyszła chwila niebezpieczeństwa, uszli sromotnie. Powiedzcie więc bracia, którzy z was zostać tu zechcą, i zdać się na wolę szweda, ja z pozosta-
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Kordecki tom II.djvu/300
Wygląd
Ta strona została uwierzytelniona.
300