Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Kordecki tom II.djvu/283

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
283

Żalu, gniewu, wściekłości dowódzcy, odmalować niepodobna: dla niego to, dla zabitego dziedzica zbierał on po Polsce skarby łupieżą i krwią zbryzgane, jego jak syna kochał, i za syna przysposobił, wszędzie chciał go mieć przy sobie, aby z oczów nie tracić ulubieńca, zasłaniać go od niebezpieczeństwa, otulać i pieścić; chwila jedna zerwała węzeł, który szweda łączył jeszcze ze społecznością i światem.
Martwy z bolu i obłąkania, powstał Miller ucałowawszy zimną twarz siostrzana i pięść wyciągnął ku klasztorowi z groźbą okropną.
— Gdzie jest ten co strzelił? — spytał zimniéj,
Wskazano winowajcę.
— Rozstrzelać, — rzekł chłodno i odwrócił się. Siadł na konia, poleciał.
— Sypać szańce, zarzucać fossy.
Zbliżył się ku murom; one milczały, za niemi tylko stał lud i modlił.
A szwedzi powtarzali coraz uparciéj: czary, czary! i wieść o zgonie młodego wojaka poszła po obozie opowiadana w sposób taki, że stwierdziła przekonanie o jakichś czarnoxiezkich mnichów sztukach.
Wejhard dowiedział się o wypadku i schwycił za głowę.