Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Kordecki tom II.djvu/252

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
252

i począł gorąco prosić, żeby mu dozwolono na nogi powstać. Rozżarzony gniew malował się na jego twarzy, posunął się ku działom, w milczeniu spójrzał na dylowanie pod niemi, kazał je podnieść wyżéj, kwadrans przyłożył, ważkę obejrzał; dał ognia...
Piérwsza wypuszczona kula zabiła puszkarza na baterji nieprzyjacielskiéj, — pan Zamojski w ręce klasnął; drugą wysadzono wóz z procbem... szwedzi stanęli stropieni.., właśnie prochu im brakło! Miecznik nie posiadając się z radości, dobył sakwy i odliczywszy na dłoni kilka sztuk złota wsunął je w ręce niemczynowi, ale ten dziękując za nie, zlekka odsunął datek.
— Za to nie godzi się brać zapłaty, że się spełnia powinność — choć późno! dodał po cichu.
Zagrzany zemstą i gniewem, nie dał się odnieść, nie spoczął, dopóki wszystkich dział łoża nie poprawił i nierozpatrzył ich kierunku.
Dzień się ku zachodowi nachylał z wielką oblężonych pociechą, bo ciężki był dla nich i długi; był to piérwszy prawdziwie srogiéj napaści, i widocznie grożącego niebezpieczeństwa. Szwedzi jawnie gotowali się do szturmu, co, po drabinach, po kozłach przyrządzonych i innych przyborach poznać było łatwo, zawiodły ich jednak