Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Kordecki tom II.djvu/214

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
214

— Można się tego było spodziewać! — rzekł Kordecki.
— A z kmieci, ciągnął daléj Sladkowski, bez braku i miłosierdzia, exakcje nieznośne; pieniądze i strawne wyciągają, czego i kupczykowie krakowscy, żydzi po niemiecku przebrawszy się, szwedom dopomagają; a Wittemberg nie tylko ich nie karze, ale jeszcze do tych usług animuje.
— A dosyć że tego wstydu i spodlenia! — krzyknął Zamojski, na rany Chrystusowe! a dosyć! Czyż i na to będziemy jak trusie milczeli, żeby cóś nie oberwać, żeby się nie bić, i wolemy być płazowani przez gałganów, niż w poczciwéj walce życie położyć!!
To też się rzeczy bardzo od niedawna zmieniły, mówił podkomorzy Rawski, jak się wszyscy postrzegli, że co się spodziewali opieki, to dostali wypiekę. Deputaci wojskowi nie czekając ćwierci, poszli słyszę z Krakowa precz ku Słomnikom. Już tam ich próżno, trochę gładszy Duglass, chciał hamować po niewczasie. I panowie hetmani o ojczyźnie myślą i wszyscy takoż gromadzą się i radzą, by nieproszonych pozbyć z domu gości.
— Więc i my możemy mieć nadzieję, że o