Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Kordecki tom II.djvu/159

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
159

to nieszczęście, to znowu wzywał śmierci, to wymyślnie dręczył się przypuszczeniami o losie wnuczki i wzdrygał na to, co ją spotkać mogło, jeśli żyła. Uczyniono pilne poszukiwanie w twierdzy, wysłano poza obręb jéj szpiegów, czy do obozu wypuszczonym kto nie był, czy z murów żywéj lub zabitéj nie zrzucono; ale śladu żadnego odkryć nie podobna było.
Codziennie Konstancja przychodziła pod puste okienko, siadała, płakała, całowała swój suchy chleba kawałek, a potém mrokiem poczynała krążyć po zakątkach klasztornych, śledząc utraconéj dzieweczki; rozpytywała ludzi, badała ścian i bruków napróżno.
Wedle raz uczynionego ślubu, codzień na noc schodziła w fossę i tam na chłodzie sparta o jaką cegłę odbitą od muru, zasypiała. Zmieniła tylko od niejakiego czasu stanowisko, i pod basztą na któréj stał Krzysztoporski, nocleg sobie obrała. Całą noc z uchem natężoném na głos najlżejszy zdawała się podsłuchiwać, czekać, śledzić, pilnować; potém rano nazad wchodziła do klasztoru, odnosiła znalezione kule i nowiny obozowe, i rozpoczynała włóczęgę po zabudowaniach, jednego nie mijając kątka. Nie było nikogo, żeby nie sprobowała go wybadać, z kimby nie mó-