Przejdź do zawartości

Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Kordecki tom II.djvu/124

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
124

nie, co się działo w jego duszy. Jeszcze nie doszedł do baszty, w któréj spodziéwał się znaleść, gdy go spotkał na drodze.
Krzysztoporski był chmurny, dziki jak zawsze i zbłąkane miał wejrzenie, zadumę smutną na czole, troskę w duszy widoczną, ale dnia tego udana czy prawdziwa radość błyskała mu ze zrenic; zdawał się jakby uspokojony, jakby nasycony. Pierwszy powitał przeora, który milczącém badał go wejrzeniem.
— Zszedłem tylko na chwilę z murów, żeby zobaczyć zapasy prochu nasze, ale ojciec Mielecki na stanowisku, wracam zaraz, on mi świadek, że dzień i noc na czatach, ani z nich schodzę.
Przeor patrzał jeszcze, Krzysztoporski mówił daléj:
— Na piérwszy znak do boju, jesteśmy w gotowości.
— Słyszeliście o wypadku? spytał Kordecki.
— O jakim? dosyć spokojnie ale spuszczając w dół oczy, odparł ślachcic. O xiędzu Małachowskim i Błeszyńskim?
— Nie, o wnuczce pana Lassoty.
Krzysztoporski wargę oddął i brwi namarszczył.
— A cóż to się stało? spytał.