Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Kordecki tom I.djvu/56

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Będziemy kamykiem małym, w ręku Bożego Dawida.
— Śliczne to są i wymówne wyrazy ale cóż potém, przerwał pan Paweł, gdyście xięże przeorze nieobmyślili wprzód, iż to rzecz tak niepodobna, jak niepodobna, poprostu mówiąc, z motyką porwać się na słońce.
— Daruj mi panie Pawle, rzekł Przeor pokornie ale stale przy swoim stojąc, słowo moje nie jest wcale rzuconą na wiatr pogróżką; myślałem długo, radziłem się Boga na modlitwie, Opiekunki naszéj Maryi, szukając u Niéj natchnienia, świętego zakonodawcy naszego i błogosławionych braci w szczęśliwszym dziś żyjących świecie, i mam przekonanie, żem to uczynić powinien i uczynię.
Wszyscy coraz większe okazywali zdumienie, a pan Paweł poczynał się trochę niecierpliwić.
— Wasza przewielebność rzekł, trochę urażony, nadto może zapatrujecie się w niebo, a zbyt mało macie czasu spójrzeć na ziemię, piękne to są słowa, ale my ludzie doświadczenia...
— Nie ujmuję, nie ujmuję, podchwycił Kordecki, nikomu, istotnie choć grzesznym wzrokiem poglądam w niebo jednak Bóg sługę swojego niegodnego, obsyła czasem natchnieniem. Co mó-