liżeście im siły potrzebne do dzieł wielkich? daliżeście im serca wasze?
— Dla czegoż nigdy tak źle jak teraz nie było? — podchwycił starosta — dla czego nawet za ojca i brata, nie widzieliśmy tych klęsk bez ratunku, dzisiejszych? Tu nie los sam, i niemy, ale głowa narodu jest winną. Piérwszym dla nas kraj być powinien, a gdy stérnik na przepaście prowadzi, okrętu raczéj niżeli stérnika, patrzeć winniśmy. Żal mi z serca Jana Kazimierza, boleję nad losem jego jako człowieka, ale nie żałuję go jako króla i z przekonania idę z Karolem Gustawem. Król co z kolei dwie rzucił na łup stolice, którego opuściło wojsko, lud, wodzowie, już winien być musi.
— O sroga Boża karo! zawołał przełożony — i to mówi poddany, syn to na ojca tak się odzywa!
— Jestem naprzód synem kraju, rzekł Kaliński, boleję ale patrzę, płaczę ale wybieram gdzie zbawienie. Dziś najmniejszéj niéma wątpliwości, że z Janem Kazimierzem trzymając, wszyscybyśmy na Spiż pójść powinni, płakać, lamentować i coraz daléj uciekać. Ale Bóg łaskaw dał nam we wrogu obrońcę, cudem swéj dobroci, podporę, opiekuna, nowego i silnego króla.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Kordecki tom I.djvu/347
Wygląd
Ta strona została uwierzytelniona.
347