Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Kordecki tom I.djvu/342

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
342

cił z siebie ten charakter witając przeora słodziuchną miną, pokorą i grzecznością wyszukaną.
— Rad jestem, — rzekł z uśmiechem — że mogę u waszéj przewielebności odetchnąć; nie przychodzę tu wcale jako poseł, ale jako współobywatel, brat, jako polak między swemi, spędzić chwilę swobodną; a jeśli się ona na co wam przyda, będę bardzo szczęśliwy; proszę mnie tylko dziś nie mieć za Millerowskiego posłańca, bo nim wcale nie jestem.
— Tem lepiéj — odpowiedział Kordecki, wskazując mu siedzenie — bo poselstwo do nas byłoby nadaremne, po tylu silnych przemówieniach kulami, które stają za najlepsze argumenta, a przecież jak widzicie upartych nie przekonały.
Starosta unikając zaczepki i mowy o drażliwym przedmiocie, umyślnie obrócił ją na inny przedmiot.
— Nieuwierzycie, — rzekł — jakie to ciężkie położenie nas polaków w tém wojsku szwedzkiém; ale to konieczność!! niestety! żelazna konieczność! Jesteśmy widzami wojny z bolem serca, a w dodatku nikomu na nic nie przydatni, chyba tylko że powiększamy ciżbę.
Wszyscy milczeli, on mówił daléj ze swym uśmiechem dobrodusznym.