Kordecki na południowéj kortynie przechadzał się po blankach z Zamojskim.
— Mieczniku, — mówił — uczycie mnie wojny!
— Pan Bóg to, nie ja, was jéj uczy, — odparł Zamojski, — lepszy to nauczyciel odemnie.
Widzę, że jeszcze jednę ofiarę spełnić nam potrzeba.
Wojna żyje ofiarami, — odparł Miecznik z westchnieniem.
— Powiedzcie raczéj, że wszystko co żyje, ofiarą tylko utrzymuje życie; tam tylko żywot gdzie ofiara; ale tu nie o tém mowa. Widzicie ztąd nasz folwark; mozoły tam naszych wieśniaków, bogate zapasy zboża, chleba, darów Bożych, a szwed sobie w nich pościeła snopki naszym potem zlane i cieszy się, że się niemi przeżywi. Cóż wy na to?
— Spalićby potrzeba, — rzekł Zamojski.
— A! widzę ja to od rana, a rozkazu nie daję — odparł Przeor z cicha z boleścią, wyraźną, tak to kosztuje pracę ludzką i dary Boże niszczyć. O! nie nasza to rzecz wojna, nie nasza. Panie Mieczniku! niech rzucą bomby, ja na ten ogień patrzéć nie chcę, zbyt mnie wiele on kosztuje.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Kordecki tom I.djvu/206
Wygląd
Ta strona została uwierzytelniona.
206