Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Kordecki tom I.djvu/156

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

stawa, trzymał Radziejowski Szwedów jak mógł na ostrzejszem wędzidle, wmawiając im przez wodzów, by się po ludzku obchodzili z krajem, ale daléj daléj, żołnierz zebrany z różnych świata krańców, włóczęgi i rabusie poczęli, a na widok nieładu, dokończyli go regularni. Płonęły więc dwory i wioski, rznięto stada, łupiono kościoły i zamki zdobyte, brano okup od innych i zakładników; a Tatarzyn sroższym by nie był nad Szweda. Ślachta Sieradzka, u któréj gościł Miller, wszystka się rozbiegła, gdzie kto mógł, puste dworki zapełniali Szwedzi; opalone parkany, porozwalane ściany, porąbane słupy, pospasane zasiewy, stratowane zboża, których skosić nie miano czasu w jesieni, świadczyły o nieprzyjacielu. Gdzieniegdzie smutny wieśniak wlokł się z rodzajem rozpaczy nieméj drogą, osłupiałem poglądając okiem na pustynię z wesołego uczynioną kąta i powtarzał zadumany: koniec świata! koniec świata.
Taki był obraz téj okolicy i wielkiéj części Polski i Litwy, w chwili gdy Miller z namowy Wejharda ruszał, szybko dążąc pod mury Częstochowéj, do któréj coraz liczniéj zbierała się ślachta, tuląc pod płaszcz gwiaździsty Bożéj Matki. Kordecki nikomu bramy nie zamknął, a