Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Kordecki tom I.djvu/143

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— A co? rzekł nieco podnosząc się z posłania do wchodzącego Hrabiego, mierząc okiem szyderskiém jego strój wykwintny i pańską postawę — a co Hrabio? Częstochowa?
— Czeka na generała Millera...
— Doprawdy? Hrabio! A! a czemuż się wam poddać nie chciała?
— Ba, niebardzom nalegał, a mnisi uparci trochę i zarozumiali, chcą koniecznie dział, jak widać. Strach ich opanował wprawdzie, ale z dwojga bojaźni zdobycia i bronienia, wybrali dalszą, choć i mnie się niepospolicie zlękli. Wiedzieli wszakże, iż z mojemi armatkami oblegać ich nie będę, i.....
— A zatém? przerwał Miller.
— A zatém, idziesz pan, panie generale ze mną, z Sadowskim i z Kalińskim, z panami Zbrożkiem, Krzeczowskim i Komorowskim, z xięciem Hesskim może.
— O! o! a na cóż nas tam tyle, na ten Kurnik? spytał Miller.
— Dla tém większego postrachu.
— Alboż-by się mnisi bronić myśleli?
— Niewiem, wątpię...
— A was tam jak przyjęto?
— Prośbą z początku, kulą na ostatku.