Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Kordecki tom I.djvu/118

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

nim przewagę, wstrzymać go nie potrafię. Jeśli nieusłuchacie mnie, i wy, i z wami ci co tu są, i majętności klasztorne przepadną — Pamiętajcie!
To mówiąc odwrócił się do wyjścia, gdy przeor poprosił go na posiłek wieczorny, ale Starosta odmówił i szybko, zajęty cały tém, jak przed Wejhardem ufarbuje odłożone do jutra traktowanie, wyszedł za drzwi.
Gdy powracającego postrzegł Hrabia, zniespokojony oczekiwaniem i miotający się na koniu, zdaleka zaraz zawołał.
— A co półkowniku, otwierają bramy?
— Zaraz, zaraz, opowiem wszystko, szukając słów jak najtrafniejszych, rzekł Kaliński: — Mnisi mocno przelęknieni proszą się do jutra, błagają by im tę noc darować, a potém przystąpią do traktowania. Niesposób było nalegać.... chociaż...
Wejhard z przekleństwem dobitném zawrócił konia i rzucił rozkaz szukania miejsca do noclegu; wojsko powolnie pociągnęło się ku kościołkowi Ś. Barbary i gmachom nowicjatu pod górą.
Kaliński gadał wiele, tłómaczył się, opisywał, drwił, ale Wejharda chmurnego rozruszać nie potrafił; Czech pochmurny jak noc, mrucząc cóś pod nosem, jechał na obrane stanowisko.