Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Kordecki tom I.djvu/115

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

żacie takiém zuchwalstwem, ciągnął daléj Starosta Bracławski, kraj cały poddał się już Szwedom; Warszawa wzięta, miasta opanowane; jeśli najmniejszą rzeczą sprzeciwicie się tam, cztéry tysiące żołnierza skoczy na mury, was, kościoł, klasztór i majętności klasztorne z dymem puści.
Wola Boża! odparł niewzruszony wcale Kordecki z westchnieniem, i wpatrując się pilno w twarz Starosty, dodał: — Panie Starosto Bracławski, wam że to, katolikowi, Polakowi, na święte miejsce, na przybytek Matki Boskiéj w nocy jak nieprzyjacielowi, napadać, słabym a bezbronnym grozić mnichom, poczynać wrzawę i pożarem straszyć? wam-że to, co byście bronić nas powinni, stawać z orężem przeciwko matce własnéj!
Twarz, Kalińskiego na przelotną chwilę oblała się płomieniem wstydu, ale ten srom, dodał mu tylko zuchwalstwa, gdy do siebie przyszedł.
— Właśnie, rzekł dumnie, że ja i hrabia Wejhard jesteśmy katolicy, że czcimy ten obraz i chcemy miejscu świętemu zapewnić bezpieczeństwo, pospieszyliśmy przodem, by je przed protestantami zająć, i jeśli nie usłuchacie zdrowéj rady, gotowiśmy nawet użyć siły. Mamy z sobą cztéry tysiące ludzi, napróżnobyście myśleli na-