Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Kordecki tom I.djvu/112

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

To mówiąc chciała uskoczyć, ale ją żołnierz w garści trzymał.
— Stój! wołał Kaliński, stój babo! mów! lub zginiesz, co się dzieje w klasztorze?
— A! zdrów xiądz Przeor? — zdrów chwała Bogu i x. Ignacy i Ojciec Benedykt i xiądz Marceli, wszyscy zdrowi. Matka Boska króluje, anieli śpiewają, Ś. Paweł po murach chodzi....
— To warjatka, od niéj się niczego nie dowiemy! zawołał Kaliński, puśćcie ją.
— Strzelać i trąbić! komenderował Wejhard, żywa dusza się nie ukazuje, walić do bramy. jużciż się ktokolwiek odezwać musi i żywo!
Ale nierychło, odsunięto okienko nad furtą, błysło światełko i Wejhard kazał zaraz strzelania na wiatr poprzestać; gdy głos od bramy spytał:
— W Imie Boże, cóż to jest za wrzawa i napaść nocna?
— A przecież głos ludzki! Kaliński rozmów się z niemi. Półkownik popędził ku brzegowi mostu zwodzonego.
— Powiedzcie, rzekł donośnie do furtjana, że oddział wojsk króla Jmości szwedzkiego Karola Gustawa, domaga się aby mu niezwłócznie wrota otworzone zostały.