Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Komedjanci.djvu/97

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Któż u licha ten Inprimisz? Ja żadnego nie znam. Inprimisza żadnego nie było tu i niema.
Kurdesz się rozśmiał serdecznie, a Frania za nim.
In primis znaczy toż samo, co naprzód.
— Więc cóż naprzód, rotmistrzu?
— Naprzód potrzeba milczeć jak słup...
— Ale jakże milczeć, kiedy niewiadomo co i jak?
— Posłuchajże, mospanie.
— Toż słucham, słucham już, aż uszy więdną.
— Święci się coś zkosa na prawo, że hrabiątkowi, co to tu był, podobno w oko wpadła Frania.
— A co? a co? a co? nie mówiłam! — krzyknęła Brzozosia, przyskakując kolejno do Frani i do rotmistrza. — A co? Nie na mojem stanęło?
— Alboż co?
— Ja to odrazu mówiłam, że mu w oko wpaść musi.
— Komu?
— Ona jemu, on jej. Dalibóg!...
Kurdesz ruszył ramionami.
— Toście mówili i przedwcześnie, i niepotrzebnie.
— Nie ucz mnie pan, to już sądzono.
— Sądzono, nie sądzono; paniczowi nasz domek śmierdzi, nie chce się poczciwie starać; chciałby sobie tylko figlami potajemnie dziewczynę ułowić, a potem szast nogą i kłaniam uniżenie.
— Chowaj Boże! chowaj Boże! — przerwała Brzozosia. — Gdzie zaś! Skąd zaś!
— Skądże to wiesz, panno Marjanno?
— Skąd wiem, to wiem, ale to pewno, że sześć razy kabała mi wypadła...
— E, dałabyś pokój temu głupstwu!
— To u niego i kabała głupstwo! — łamiąc ręce, z komiczną zgrozą zawołała Brzozosia.
— Słuchajże mnie waćpanna: oto już drugi raz dziś panicz w lasku Franię spotyka, szuka jej widocznie, zawiązuje rozmowę; szczęście tylko, że Frania ma rozum i mnie zaraz o tem powiedziała.
Brzozosia, choć ruszając ramionami, zamilkła.