Przejdź do zawartości

Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Komedjanci.djvu/85

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

mi zaraz, z czegoś się rozśmiał? Co myślisz? Co to jest? Jakie co innego?
Smoliński odparł spokojnie, spluwając:
— Jużciż to co innego, bo to nie interes, ale przyjacielska pomoc.
I przycisnął na wyrazie: przyjacielska.
Hrabia ruszył ramionami, ale wewnątrz wrzał.
— Coś zrobił z Pęczkowskim? — spytał, odwracając rozmowę.
— Niepospoliciem go zażył. Wszak trzeba nam na procent dla Kurdesza około dziesięciu tysięcy.
— Na dziś rano, koniecznie! Bo Kurdesz, pamiętaj waćpan, dopilnował się dobrze: ma oblig krepostnyj, a to nie żart. Stary póty gładki, póki wierzy. Rozdrażniwszy go, nie żartować.
— Ej! nie takim, jak on, dawaliśmy rady!
— No, ale cóż z Pęczkowskim?
— Co? Zażyłem go z mańki, powiedziałem mu tak: masz waćpan do wyboru, albo oblig na prostym papierze, zamiast zgubionego i pokwitowanie nas przed aktami, bo inaczej nic nie damy; albo odnowienie obligu, wziąwszy kontrrewers na wypadek odszukania zgubionego, ale nam pan musisz dodać 10.000 dla zaokrąglenia sumki.
— I cóż, Smołko? co? — uśmiechając się, spytał widocznie uradowany hrabia.
— A cóż? Stękał, kwękał, piszczał, prosił, nudził, durzył, gniewał się trochę i pojechał nareszcie po te 10.000.
— No, toś chwat! Wracam ci activitatem.
— Prawda! ha!
— Oddaję ci sprawiedliwość, masz moją łaskę! — dodał hrabia.
— A więcej co? — spytał Smoliński frantowato.
— O, chcesz więcej! Sto złotych gratyfikacji.
— Pieniądze teraz drogie i rzadkie, — przerwał plenipotent — wie pan hrabia co: ot, prosiłbym o asygnację na parę koni do Słomnik, ja tam sobie parę szkapek wybiorę. Moje klacze się poźrebiły.