Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Komedjanci.djvu/69

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

szcze nie wiedząc, co go czekało, chwycił się za głowę i upadł na krzesło.
— Mówże prędko, mów!
— Abramson...
— Abramson zbankrutował i mój załóg przepadł!
— Tak jest.
— To być nie może!
— Urzędowe oznajmienie i sekwestr na klucz Słomnicki.
Dendera nie rzekł ni słowa, tylko spojrzał w czarne okna i zamilkł jak ściana: usta mu zapadły, zacisnęły się, czoło pofałdowało, zestarzał w mgnieniu oka.
— Co mam robić? — spytał Smoliński.
— Co sobie chcesz.
— Pozwoli pan hrabia choć po czasie przypomnieć sobie, że zawsze byłem tym załogom przeciwny, że zawsze mówiłem...
Ale hrabia w myślach zatopiony nie słuchał.
Smoliński ze zwykłą swoją bezczelnością wmawiał mu fałsz; jego bowiem zręcznej insynuacji winien był Abramson, że mu dano załóg, od którego płacił po dukacie z duszy hrabiemu, a po trzy złote Smolińskiemu. Teraz gdy Abramson zbankrutował, Smoliński obawiał się przypomnienia, że często słówko za nim rzucił i uprzedzał wymówki, zapierając się przeszłości. Trzysta dusz przepadło za sześć tysięcy złotych, zapłaconych zgóry hrabiemu, i tysiąc danych do kieszeni plenipotenta. Żyd, ze skarbu kilkadziesiąt tysięcy rubli chwyciwszy, uciekł do Brodów.
— Co mam robić? — powtórzył, zukosa spoglądając na hrabiego, Smoliński.
— Idź, kpie, i powieś się na gałęzi — odburknął, nagle wstając, Dendera i, nie rzekłszy słowa więcej, wyszedł do salonów, otarłszy tylko czoło, a usiłując przybrać postawę wesołą i spokojną.
Ktoby go zobaczył wchodzącego do rzęsiście oświeconego pokoju tańców, nigdyby się nie domyślił, że niósł z sobą tajemnicę tak wielkiej wagi, od której mógł los całej jego rodziny zależeć. Uśmiechający