Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Komedjanci.djvu/66

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Jestem do usług hrabiny — odparł sucho.
— A więc możemy, choć temu nierada jestem, możemy i musimy się rozmówić; może ci to nieprzyjemnem być może.
— Słucham, co się pani podoba — pochwycił hrabia, dumnie się prostując.
— Hrabio, — rzekła, powolnie cedząc i patrząc mu w oczy — jest rzeczą niezawodną, że źle bardzo stoisz w interesach; pomówmy o tem szczerze i otwarcie.
— Ja! źle w interesach! — oburzył się hrabia i rozśmiał zmuszonym śmiechem. — Któż to pani hrabinie zwiastował?
— Kto? Jest to już nawet głosem powszechnym.
— Gdzie?
— Wszędzie prawie; wiedzą o tem i mówią wszyscy.
— O tem, zdaje mi się, jabym wiedzieć powinien najlepiej — odfuknął hrabia, przechodząc nagle z tonu poszanowania do wyzwolonego i swobodnego, który już się zamienia na szyderski.
— Właśnie od hrabiego chciałabym się o tem prawdy dowiedzieć.
— Nie widzę potrzeby, ani miejsca, ani pory do zdawania pani rachunków — rzekł hrabia sucho. — Zresztą, pozwolisz się pani hrabina spytać nawzajem, jakiem prawem chcesz mnie słuchać liczby z mojego majątku?
„Mojego“ — dodał dobitniej, z przyciskiem.
Hrabina głosem, tonem i mową zięcia dotknięta była do żywego. Brak uszanowania, jakiego dotąd nie doświadczyła od niego, boleśnie ją obszedł; zarumieniona, oddychając żywo, odparła, podnosząc głowę po królewsku:
— Mości panie, majątek ten jest razem majątkiem mojej córki!
— Chyba wnuków, chcesz pani raczej powiedzieć?
— Przecież klucz Samodoły wziąłeś pan po Eugenji.
— Tak! — zaśmiał się hrabia szydersko. — Czte-