Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Komedjanci.djvu/53

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Wobec ludzi cóż to także była za córka! jaka matka! Cesię swoją nieustannie całowała w czoło, okrywała ją zapobiegliwie od chłodu, biegała za nią, każdy jej krok śledząc, czule podgderywała za najmniejsze narażenie zdrowia; zato, gdy były sam na sam z sobą, nie przemówiła do niej lub zimną przebąknęła przestrogę, a co gorzej, czasem gorzkie czyniła wymówki. Syn, którego w istocie więcej lubiła niż córkę, napozór był dla niej obojętniejszy; nie chciała bowiem pokazywać, co czuła i, jakby z systemu, choć to było skutkiem bezmyślnym dziwnego usposobienia tej kobiety, kryła zawsze głęboko prawdziwą myśl swoją, nie chcąc jej dać w ręce ludziom: rzekłbyś, uczennica Talleyranda.
Hrabina Eugenja, mimo swych lat czterdziestu podobno i kilku, o które bliżsi tylko znajomi posądzić ją mogli, strojna, żywa, wesoła melancholijnie, tańcująca jeszcze, śpiewająca; muzyczka, filozofka, powszechnie była admirowana i ceniona wysoko. Tłumy wielbicieli otaczały ją zawsze. Dowcip wielki, znajomość świata, pochwytane wlot wiadomostki, z któremi zręcznie pochwalić się umiała, rozmowność wreszcie łatwa czyniły ją w każdem towarzystwie pożądaną. Niezmiernie zręczna i przytomna w konwersacji, nigdy nikogo nie obwiniając, uniewinniając wszystkich, uchodziła za osobę pełną taktu, choć cały ten takt zależał na panowaniu nad sobą, na wiadomości, co przy kim i jak powiedzieć, i na starannem ukrywaniu, co się wewnątrz niej działo.
Przy tak zimno-zręcznej matce, przy dumnym a obojętnym ojcu jaką mogła wyrosnąć Cesia? Bóg nie dał jej czulszego serca, ani uczuć gwałtownych; wychowanie zgasiło wszystko, co się nawierzch wydobyć mogło innem rozwinieniem. Zgasła, nim rozpłonęła młodością. Była to stara panna w siedmnastym roku, pani siebie, pani swych wejrzeń i wyrazów, czyniąca już, jak matka, wszystko z wyrachowaniem i ceniąca najwyżej to, do czego przywykła: