Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Komedjanci.djvu/509

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Natychmiast więc konny kozak ze dworu z bilecikiem pojechał do Smoły, a dawny rządca i pełnomocnik, ciekawy, poco tam mógł być potrzebny, pośpieszył do pryncypała.
— A co, Smoło! — zawołał na niego hrabia, przybierając twarz rozweseloną — ani się domyślasz, co się święci! Choć cię dobrze znam i wiem, żeś kręciel...
Smoliński się ukłonił.
— Zbytek łaski pańskiej.
— No, no! nie żartuję, że się bez ciebie obejść nie potrafię. Słuchajno! nie wiesz jakich znacznych dóbr na sprzedaż?
Smoliński wielkie wytrzeszczył oczy i uszom nie chciał wierzyć. Hrabia tymczasem bajkę jak najprawdopodobniej w głowie układał.
— Bo widzisz, — rzekł pocichu — z tymi Hormeyerami to jak z Żydami sprawa: mówię o teściu Sylwana. Bogate to, na miljonach siedzi, ale gdzieś zwąchali, że moje interesa zawikłane...
— Istotnie trochę zawikłane — szepnął Smoliński.
— I posagu mi dać nie chcą, aż go zaraz na kupionej ziemi im nie zahipotekuję. Patrz, jacy rozumni. Nie w ciemię ich bito!
— No, no! — trochę niedowierzając, ale kombinując w głowie okoliczności, zawołał Smoliński. — A dużych to dóbr potrzeba?
— Na półtorakroć sto tysięcy rubli. Widzisz, Smoło kochany, głupi oni są: bo byle im ewikcja, dadzą potem plenipotencję Sylwanowi, wsuniemy im pozwolenie wzięcia w banku i ja się zaraz pożywię.
Smoliński, który tak całkowitego, olbrzymiego kłamstwa nie przypuszczał, spojrzał w oczy hrabiemu i chciał z nich na mocy dawnej znajomości wyczytać, czy to być mogła prawda; ale Dendera tak mu się zamaskował, że Smoliński wkońcu dał się uwieść i w głowę się poskrobał.
— Toby się upiekło ślicznie! — rzekł.
— I upiecze się, — podchwyci! hrabia — tylko mi