Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Komedjanci.djvu/507

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Padam ofiarą mojej dobroduszności, — dodawał, grając przed samym sobą komedję jeszcze — nie popełniłem żadnej nieuczciwości i to mnie zgubiło! Na świecie wiedzie się tylko łotrom, prostą drogą idąc, nie można się spodziewać zajść daleko. Przecież Wacław, dla którego uczyniłem tyle, — rzekł sobie Dendera, będąc pewien, że dlań istotnie wiele zrobił — powinien mi dopomóc. Krew nasza, ma miljony, ocalić mnie musi: potrzeba mu się przyznać, niech ratuje...
Namyśliwszy się, że ściśnionem sercem ruszył do Palnika Zygmunt-August, gdzie dotąd okoliczności różne być mu nie dozwoliły. I on na widok cichego szczęścia wśród dostatku uczuł to ściśnienie serca, którego doznała Cesia, które nieraz goryczą napełniało Sylwana, gdy o Wacławie myślał. Nie brak mu było grzeczności, nie stracił ani humoru, ani przytomności umysłu: chwalił, zalecał się, gosposię w ręce całował. Wreszcie, wysypawszy pochlebstw bezliku na wszystkie strony, wziął Wacława do jego pokoju.
— Słuchaj, — rzekł do niego, gdy pozostali sami — niespodziana tu przywodzi mnie potrzeba: w ręku twoim los naszej rodziny. Nie będę kłamał przed tobą, jestem zrujnowany... ratuj... ratuj honor rodu!
Wacław zbladł, zaskoczony tak znienacka, zamyślił się, ale doświadczenie kazało mu być ostrożnym.
— A posag Sylwanowej? — zapytał.
— Zmyślenie, — rzekł Dendera — pensję jej dano, nie posag. Konfiskata klucza Słomnickiego, nieurodzaje, spekulacje, w które mnie wplątał Smoliński, nareszcie moja własna dobroduszność i zbytek delikatności stawiają mnie dziś nad brzegiem przepaści.
— Ale czemże ja hrabiego poratować mogę? — otwarcie rzekł Wacław. — Nie jestem w stanie dać mu majątku, chybabym sam się go wyrzekł. Przy-