Przejdź do zawartości

Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Komedjanci.djvu/504

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Słodkiewicz, tak zwykle wymowny i przytomny, nie wiem, skutkiem wina czy ciepłej wody, tak się zmieszał, że chcąc powiedzieć jakoś wszystko razem, nie powiedział nic wcale.
Hrabia rozśmiał się dobrodusznie: pochlebiało mu bowiem zmieszanie szlachcica przed jego obliczem, a nie domyślał się jeszcze, o co chodziło.
— No, mój kochany panie Słodkiewicz, — rzekł tonem protekcjonalnym — śmielej, śmielej. Cóż chcesz?
— To jest, — począł drugim nawrotem Słodkiewicz — że jabym chciał się żenić.
— A czemuż nie! Bardzo dobrze! — zaśmiał się hrabia.
— Tysiąc dusz! To piękna rzecz. I kapitały!
— I kapitały! I to rzecz bardzo piękna.
— Czas wreszcie o postanowieniu pomyśleć.
— Łysina przypomina! — rzekł, uśmiechając się, hrabia. — Choć jej jeszcze masz mało, ale sama pora!
— Człowiek pragnąłby wziąć co z dobrego domu.
— Naturalnie — poparł hrabia, nie wiedząc jeszcze, do czego sędzia zmierza. — Krew! krew! to grunt!
— I gdybyś JW. pan był łaskaw, — omylił się Słodkiewicz — a pozwolił mi starać się...
— O kogo? — niespokojnie spytał Dendera.
— O hrabiankę! — rzekł wreszcie Słodkiewicz.
— O moją córkę! — wykrzyknął hrabia — o moją córkę!
I twarz jego, dziwnie zmieniona na chwilę, skrzywiła się śmiechem szyderskim, którym wybuchnął, kładąc się na krzesło i trzymając za boki.
— O moją córkę! Pan Słodkiewicz! O moją córkę! A! to przedziwne! to nieoszacowane! to doskonałe! to wyborne!
Sędzia stał osłupiały, spadłszy odrazu z trzeciego piętra.
Hrabia śmiał się i śmiał, nie mogąc powstrzymać, ale z oczu jego zaiskrzonych gniew buchał: pomiar-