Przejdź do zawartości

Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Komedjanci.djvu/502

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

dziwna rzecz, a po francusku szwargocze!... — Pani się zapewne zajmuje ogrodem, gospodarstwem?
— Ja? Gospodarstwem? — śmiejąc się, zawołała Cesia — a toby było przedziwne!
— To jest gospodarstwem ogrodowem! — dorzucił sędzia.
— Dość lubię kwiatki — miarkując się, odpowiedziała hrabianka. — A pan?
— Ja także! bardzo! Mam nawet w jednym folwarku bardzo ładne astry, które mi się dostały remanentem i grosza nie kosztują... A! i piwonje! Ale mi zawsze dziewczęta pozrywają.
— Szczególniej szkoda piwonij, — żartując, odezwała się Cesia — pan musisz je lubić?
— A jakże! — odparł Słodkiewicz. — Choć to tam, my gospodarze, nieżonaci!
— To pan jesteś nieżonaty? Do tej pory nieżonaty? — spytała niby zdziwiona Cesia.
— Nie miałem czasu, — rzekł sędzia — proszę hrabianki: ta to tysiąc dusz na mojej głowie, gospodarstwo; a chcąc się żenić, to wiele zabiera czasu.
— Pan masz tysiąc dusz?
— Tysiąc jedenaście płci męskiej, tysiąc dwadzieścia i trzy żeńskich, trzy piękne folwarki, gorzelnia.
— Proszę pana i dotąd nieżonaty! — zawołała Cesia, żartując tak serjo, że Słodkiewicz, ujęty łatwością rozmowy, ani się domyślał, że z niego nielitościwie drwiła.
— Już też, proszę hrabianki, — rzekł uczuciowo Słodkiewicz — czuję codzień więcej potrzebę starania się o dozgonną towarzyszkę życia. Smutno mi, tęskno samemu — westchnął, westchnęła i hrabianka.
Sędzia się ośmielił.
— Bylebym mógł znaleźć kogo, coby mi się podobał.
— I komubyś pan się podobał — dodała Cesia.
— A tak! — poprawił się Słodkiewicz.