Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Komedjanci.djvu/473

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— A kiedy się zerwało — odparł znów z wielką flegmą marszałek.
— Ale to osobista nas wszystkich uraza! Ja, Sylwan, Wacław poszukiwać jej będziemy na osobie pańskiej!
Marszałek, który widać od sąsiadów zasłyszeć coś musiał o powikłaniu interesów Denderowa, zbliżył się do hrabiego.
— Kochany hrabio, — rzekł, kłaniając mu się — to wszystko dobrze, ale wiesz, że się nie strzela do człowieka, któremu się winno pieniądze. Oddasz mi, coś winien, ty i Sylwan przyślecie sekundantów, umówimy się o czas, miejsce i wybór broni i bić się będziemy.
— Bardzo dobrze! bardzo dobrze! — zakrzyczał wściekle Dendera.
— Jestem i będę na rozkazy, a teraz pozwól się pożegnać — rzekł Farurej, biorąc za klamkę. — Mes respects à Madame la Comtesse. Votre seviteur!


Cesia chodziła niespokojna i zapłakana z gniewu po swoim pokoju, gdy ojciec wpadł do niej z tak obłąkanym wzrokiem, tak poruszony, zajadły, zmieniony, że ujrzawszy go, cofnęła się z przestrachem.
— Co to jest znowu? — zawołał. — Chcecie mnie żywego wpędzić do grobu? pragniecie śmierci mojej? Co za nowe napadło cię szaleństwo? Coś zrobiła z Farurejem, który zrywa?
— Ja? Ja nic nie wiem.
— Tyś mu dała powód.
— Powtarzam ci, ojcze, to kaprys starca. Ale dlaczegoż ma to nas tak bardzo obchodzić?
— Nas to gubi! Ożenienie Sylwana, zerwanie z Farurejem — to są ciosy nie do przeniesienia. Kto cię teraz weźmie, godna swojej matki córko?
— Ojcze! Jam temu niewinna. Farurej stara się o Halinę.