Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Komedjanci.djvu/470

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

usiadła dla przyzwoitości z książką w drugim pokoju. Farurej trzymał się ciągle zdaleka, chodził zamyślony; Cesia poczęła żartować po swojemu.
— Czy pan tak czem zajęty, czy tak chory na te swoje nogi, — spytała z francuska po chwili — że do nas nawet przyjechać nie możesz, tylko raz w kilka tygodni?
— Zdrów jestem zupełnie, — odpowiedział Farurej — powiem pani nawet, że mi nogi bardzo odeszły po smarowaniu doktora Schwarca; nie mam też żadnego pilnego zajęcia, ale obawiam się już naprzykrzać, szczególniej pani.
— Któż panu mówił, że się naprzykrzasz?
— Widzę to dobrze od niejakiego czasu. Pani jesteś zawsze dla mnie tak nielitościwa, tak przy mnie smutna i podrażniona, że pragnę jej zejść z oczu i oszczędzić powodów zniecierpliwienia.
— Dziękuję za tę troskliwość o mnie, — zimno i dumnie mierząc go okiem, odpowiedziała Cesia — lecz skądże to pan tak nagle dopatrzyłeś się teraz tylu rzeczy dawniej niewidzianych?
Que voulez vous? Sama pani postrzegasz, żem stary, dużo patrzę, dużo myślę...
— A! przecieżeś się pan opatrzył! — ze śmiechem wybuchła Cesia. — Delicieux! charmant!
— Tak, pani, — rzekł chłodno Farurej — a zarazem postrzegłem, że pani jesteś bardzo młoda: za młoda dla tak starego człowieka.
— Cóż to? wymówka? Co to jest?
— Nic. To tylko trochę za późne opamiętanie.
— Czemuż tak późne? — chwyciła za słowo Cesia.
Farurej zamilkł, powstrzymał się z dalszem tłumaczeniem, ale rozogniona Cesia wiodła go coraz dalej, jakby naumyślnie.
— Cha! cha! — rzekła — jakiś pan dziś nieoceniony! Cóż dalej, kochany marszałku, co dalej?
— Pani! — rzekł nagle, zatrzymując się naprzeciw niej, marszałek i przybierając minę zarazem smutną i poważną. — Istotnie, zawsze czas postrzec