Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Komedjanci.djvu/458

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.


Wacław od ożenienia swojego ani się ruszył z miłego zakątka, z gniazdeczka, które usłał z takiem staraniem dla siebie i Frani; ich dwoje wystarczali sobie, a Brzozosia, ksiądz wikary i kilku sąsiadów całe znajomości tworzyli grono. Człowiek bez ludzi obejść się nie może, ale niewielu dobranych wystarczają mu na życie całe, a im bardziej ściśnięte to kółko, im w mniejszem serce się obraca, tem silniej do niego przywiązuje.
Wysoko nie sięgał Wacław, ani chciał szukać w stosunkach zaspokojenia miłości własnej, pochlebienia swej dumie, której nie miał wcale; Frania także, do ciszy przywykła, nie rozumiała innego życia; utworzyli więc sobie byt najszczęśliwszy w zaczarowanym owym domku, w którym nic nie brakło, a każde marzenie urzeczywistniał dostatek. Brzozosi tylko gorzej tu było daleko niż w Wulce, do której często uciekała, nie miała swojego gospodarstwa, drobiu, nie mogła tak władać domem, próżnowała i nudziła się, wzdychając, żeby Pan Bóg dał prędzej dzieci, nad któremiby przewodzić, z któremiby się pieścić mogła. I Frania, i Wacław z nią często z pięknego salonu uciekali do skromnej izdebki, przypominającej im pierwsze chwile poznania, rozkoszne dni spędzone w Wulce ze starym ojcem. Nie wyczerpując szczęścia do dna, Wacław tak dzielił czas, że nigdy jeszcze złowroga nuda pod dach jego nie zajrzała. Frania miała swoje zajęcia: bawiła się książka, słuchała muzyki, którą Wacław tak lubił i tyle jej czasu poświęcał, chodziła około kwiatków i gospodarowała około domu. On miał fortepian, książki, interesa i sumienne spełnianie opieki nad garstką ludzi, zamieszkujących ziemię, którą posiadał.
Płynęły dni w Palniku niepostrzeżone, szybkie, krótkie, zatrważając niekiedy myślą, że tak z niemi przebieży życie. Brzozosia wzdychała, modliła się, czuła potrzebę pogderania, brak nowego żywiołu jakiegoś wśród tej jednostajnej ciszy, i znaleźć go jeszcze nie mogła.