Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Komedjanci.djvu/382

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

mi będzie zdawać sprawę z każdego ruchu, z każdej myśli...
— Ze wszystkiego! Ja nie mam tajemnic.
Frania westchnęła.
— Miałam dziś tego dowód, gdyś mi, tłumacząc tę Cesię, którą byłam tak pokochała, a której teraz tak się już boję, przyznał się, żeś ją kochał troszeczkę. A czy tylko troszeczkę?
— Troszeczkę i to już przeszło.
— Przeszło? a nie wróci?
— Uczucia takie nie powracają.
— Ja nie wiem; ja sądzę, że na dnie serca zawsze, na wieki, zostawać muszą.
— Ale to nigdy nie było uczucie gwałtowne; pytałem siebie, jestem pewien, że dla mnie siostrą tylko być może. Chłodny z nią jestem, obojętny i litość zajęła miejsce uczucia, zrodzonego sieroctwem, samotnością, pragnieniem dziecinnem współczucia.
— Litość? — spytała Frania — a czegoż się nad nią litujesz?
— Cesia wychodzi za starca, do którego nie ma przywiązania; przyszłość jej straszna i ciemna.
— Wszakże go sobie sama wybrała?
— Tak, pragnienie bogactw, zbytku, błyszczenia na świecie obłąkały ją. Żal przyjdzie za późno...
— A, proszę, nie żałuj jej pan tak bardzo!
Wacław się rozśmiał.
— Nie bądź zazdrosna! — rzekł pocichu, całując przytrzymaną jej rękę. — Możeszże się kogo obawiać?
— A, wszystkich! — odezwała się Frania tęsknie. — Czyż nie znam siebie? czyż myślisz, że nie wiem, jak wiele mi braknie? jak wobec was jestem prostą, dziką, nieokrzesaną wieśniaczką?
— To właśnie daje ci wdzięk nieopisany: nie trać go, proszę, nie staraj się być inną! Bądź pewna, że przy tobie zniknie dla mnie świat cały.
— Muszę, jaką jestem, pozostać — odpowiedziała Frania. — Wiem dobrze, że za późno byłoby chcieć