Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Komedjanci.djvu/365

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

humorze, czy potrzebowała znajomej twarzy, czy nie wiem z jakiej przyczyny, ale spojrzała łaskawie na Sylwana, przywitała go i pierwszy raz słówko do niego dźwięcznym wymówiła głosikiem, pytając, dokąd się z hotelu wynosi, bo baron, wprowadzając gościa, oznajmił, że przychodzi z pożegnaniem.
— Wyszukałem sobie mieszkanie na Nowym Świecie, — rzekł Sylwan — śliczny kawalerski apartamencik; i państwu, jeśli dłużej bawić chcecie, życzyłbym pomyśleć także, by się wynieść z hotelu.
— Dlaczego? — spytała z roztargnieniem Ewelina.
— Dlatego — rzekł, siadając Sylwan i obiecując sobie przedłużyć rozmowę — że hotel, jako pied à terre na chwilę, jest wyborny, ale à la longue nieznośny, a nawet dla ludzi comme il faut nieprzyzwoity.
Baron nic nie odpowiedział, spojrzał tylko na córkę, a Ewelina ruszyła ramionami obojętnie.
— Ale bo nie wiem jeszcze, czy długo tu zabawimy — odpowiedziała. — A zresztą, to mi wszystko jedno...
— Mamy tu stosunki, znajomości, krewnych, — dodał baron — naradzimy się i coś postanowimy.
— Jeślibym w czem mógł być użytecznym? — zapytał Sylwan.
Ale Hormeyer ukłonił mu się z uśmiechem milczącym, dając do zrozumienia, że od nieznajomych osób taka ofiara jest dziwna, a przyjęcie jej byłoby nieprzyzwoitością.
— Pani nie uwierzy, — odwrócił się hrabia do Eweliny — jak Warszawa jest miła, jak się tu dobrze, ochoczo i wesoło bawią, ręczę, że skosztowawszy jej pani, oddalić się stąd nie zechcesz...
Baronówna spojrzała nań, blady uśmiech, jakby politowaniem zaprawny, przebiegł jej usta, ale nic nie odpowiedziała.
Nadeszła owa dama, towarzyszka Eweliny, szepcąc jej coś na ucho; baron zbliżył się także do córki, a rozmowa, rozpoczęta pocichu, zmusiła Sylwana do prędszego niż sobie życzył i zamierzał pożegnania.