Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Komedjanci.djvu/345

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Czyż pani wątpisz o mnie? — z żalem odezwał się Wacław.
Głos jego tęskny wnet rozbroił Brzozosię, której się żal zrobiło, że tak srogo wzięła się do niego.
— No, no! cicho, cicho! A nie byłeś pan chory?
— Nie, ale miałem interesa...
— Co tam interesa!... Pewnieś pan głodny...
Wacław się rozśmiał, śpiesząc do Frani, a Brzozosia, biorąc milczenie jego za potwierdzającą odpowiedź, pewna, że z głodu umiera, wleciała, wszystko roztrącając do kuchni, wołając pośpiesznie:
— Magda! Magda! kurczęta, zrazy, kasza, kartofle, jajecznica! Magda! ale gdzież Magda!
Magda stała wprawdzie przed ciwunówną w gotowości z warząchwią w ręku, ale jej Brzozosia nie zobaczyła zrazu, tak się niecierpliwiła, że natychmiast wieczerzy podać nie może.
Stary Kurdesz, który tylko co skończył był pacierze, wślad za Wacławem wszedł do pokoju Frani i trafił na tłumaczenie się przybyłego.
— Proszę mi darować, żem przez te dwa dni znaku życia nie dawał; nie spodziewałem się, żeby to miało niepokoić Franię...
— Patrzajcie zarozumialca, — zaśmiał się stary — a któż to, waści hrabio, powiedział, że się niespokoiło? Przecież ma rozum i przyszytego do sukienki trzymać nie będzie!
— Ale Brzozosia...
— A! Brzozosia, także mi asindziej mów — rzekł Kurdesz. — Ta zawsze jakąś bajkę spleść musi.
Jak naumyślnie na te właśnie słowa nadbiegła ciwunówna, szukając wszędzie kluczów, które jej u pasa brzęczały, i dosłyszała, że ją obmawiano. Stanęła, załamała ręce i tragicznie zawołała:
— Otóż to wdzięczność! Ja tu sobie głowę dla nich łamię, a tu mnie szkalują... Jakto bajkę splotłam? A toż Frania dwa dni już pieczystego nie je, a wczoraj zupy ledwie pokosztowała! Albo to ja się na tem nie znam?! Ale co ja powiem, to zawsze bajka,